sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział XV - "Mary jestem"

-Johna nie ma i nigdy nie będzie!-wrzasnął nagle Lalkarz- John był małym, bezbronnym chłopcem, któremu zniszczyliście życie!!! Zabiliście rodzinę, zabraliście wszystko, co miał!!! Ale przez lata, które spędził samotnie, w izolatce nieco go zmieniły... Już nie ma Johna... Jestem ja!

Jenny z płaczem wtuliła się w mnie. Chłopcy stali nieruchomo, jakby korzenie zapuścili.

-Nigdy już nie będzie Johna!!! Teraz jest Lalkarz!!! Dotarło?!-spytał.

-Nie... Jesteśmy tacy głupi i nie rozumiemy -odparłam z ironią.

-Zamkniesz się łaskawie smarkulo?! -krzyknął na mnie.

-Nie -powiedziałam z sarkastycznym uśmieszkiem- A tak poza tym, to ty dużo starszy ode mnie nie jesteś.

- Nie pyskuj bezczelna kretynko!!!-wykrzyczał z wściekłością w głosie.

Co za podły... Przegiął. Tym razem grubo przesadził. Ale nie. Nie będę taka jak on. Ja potrafię się powstrzymać. Chce być ignorowany? Proszę bardzo! Będzie miał za swoje. Ale jak on mógł? Nagle Jenny wybiegła z kuchni, a drzwi trzasnęły za nią. My tylko spojrzeliśmy się po sobie. Musiała być załamana... W sumie to się jej nie dziwie. To kiedyś był jej przyjaciel. Kiedyś. A teraz go słusznie nienawidzi.

-Idę do niej -odparłam, wychodząc z kuchni.

Nie wiem, gdzie jest. Nie mam bladego pojęcia. Szłam przed siebie, tam gdzie moje nogi chciały. Salon... Tak, tutaj może być. Odruchowo chwyciłam kartkę. Skrytka. Nie, Jenny tu na pewno nie ma. Po omacku chwyciłam latarkę. Znalezienie przedmiotów nie było aż takie ciężkie. Ale ledwo co mi się udało zdążyć. To teraz do... pokoju dziecięcego? Może poszła do Ten? Bo wątpię, żeby chciała odwiedzać Ryana. Przechodząc koło pokoi usłyszałam kłótnię. I jeden z głosów akurat rozpoznawałam. Lalkarz. Drugi głos należał do dziewczyny. Tylko do jakiej. Na palcach podeszłam do drzwi i przystawiłam do nich ucho.

-Długo masz zamiar jeszcze marudzić?!-odparła wyraźnie zmęczona.

-Tak. Bardzo długo – odparł Lalkarz z przekąsem.

-Widzę, że dzisiaj masz swój dzień – odparła po chwili – Z wszystkimi tak się kłócisz?

Cisza. Dopiero teraz bicie mojego serca wydało mi się podejrzanie głośne.

-Czyli tak – skwitowała to.

-Cały czas musisz być taka bezczelna?-spytał z irytacją.

-Pomyślmy... Jak ty przestaniesz być złośliwy, to ja przestanę być bezczelna – odparła po chwili – A nie, przepraszam. Ty STARASZ się być złośliwy.

-Jestem ciekawy, co przez to rozumiesz?! - spytał ironicznie.

-Bo ty taki nie jesteś, ani nie byłeś. Myślisz, że ja naprawdę jestem taka głucha? Tą kłótnie z Jenny było słychać chyba nawet na strychu. A tym bardziej u mnie. Po co udajesz, co? Chcesz, żeby się ciebie bali? Wątpię... Ty masz w tym jakiś ukryty cel, nie? - bardziej stwierdziła, niż zapytała.

Odpowiedział jej cichy śmiech. Taki, który starał się być ironiczny, ale nie do końca taki był. I cisza. Chyba koniec rozmowy. A mnie ciągle ciekawiło jedno. Co to jest za dziewczyna? Ostrożnie zapukałam do drzwi, które natychmiast się otworzyły.


-Ha ha ha! Jeden zero dla mnie! - krzyknęła mi na powitanie – Wiedziałam. No po prostu wiedziałam, że ktoś tu stoi. Mary jestem.

~~***~~

Heeeeeeeeeejuuuuuuuu :D
Tak, wiem, krótkie xD Mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie xD
No ale cóż ;) Musi mi na trochę jeszcze starczyć, żebym zawieszać nie musiała XD

No to tak :D
Po raz trzeci z rzędu dedykuję rozdział Korze :*
<czyli jedynej osobie komentującej mojego bloga xD>

I oczywiście wszystkim, którzy nie komentują :)
<zmobilizujcie się! uwielbiam komentarze xD>

Nie mam zbytnio o czym pisać. Takie nudy na wsi xD
A więc udanego ostatniego weekendu wakacji! :D

Amy Berry


środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział XIV - "Gdzie jest mój przyjaciel...?"



Obudziło mnie ćwierkanie ptaków. Długo go już nie słyszałam. Wiosna idzie? Taa... W styczniu?! W geście załamania nad własną głupotą, walnęłam się ręką w twarz. Dzisiaj miałam dobry nastrój, wątpię, by coś wyprowadziło mnie z równowagi. Tylko co by dzisiaj robić? Głodna nie byłam ani trochę, ale znając Jenn, za chwilę przyjdzie wołać mnie na śniadanie. Do tego czasu mam chwilę na pomyślenie. Położyłam się na bok, twarzą do okna. Pogoda dzisiaj była ładna. Ostatni raz widziałam taką chyba wtedy, kiedy tu po raz pierwszy się obudziłam. Wiele się od tego czasu zmieniło. W sumie to wszystko. Otworzyłam osiem pokoi, miałam już trzydziesty trzeci poziom. Poznałam nowych ludzi. Ten i Ryana. O ile Ten poznałam w dziwnych okolicznościach, po prostu siedziała w pokoju dziecięcym, tak z Ryanem było trochę straszniej. Najpierw na strychu siedzi kukła, potem człowiek, który nie jest zbytnio skory do rozmów. Pamiętam, że nieomal zawału dostałam, jak go zobaczyłam. Ale milszy jest niż Lalkarz. Podziękuje chociaż. Jak coś chce to poprosi. Co prawda, ma nieraz gorsze dni i wtedy zdarzy mu się na kogoś nadrzeć. Nie tak jak Lalkarz, który ciągle na nas krzyczy. Albo ironizuje. Tak, od pewnego czasu wpadł w dziwny nastrój. O ile kiedyś myślałam, że jest w nim chociaż trochę dobroci, o tyle teraz wiem, że jest to chyba niemożliwe. Ciągle stara się nas ze sobą skłócić. Albo nas obraża. Nie wiem czemu... Ani Jim, ani nawet Ryan. Nikt nie wie. Tylko on. Pamiętam, kiedyś był milszy. Ale z czasem stał się nieznośny. Ignorujemy go wszyscy... Przecież nas za to nie pozabija, nie? Bynajmniej mam taką nadzieję. I dopiero mi się przypomniało, że miałam dzisiaj iść pogadać z Jenny. A jednak jest coś, co mi dzisiaj jest w stanie zepsuć piękny humor. Pamiętniki... Dwa pamiętniki, które łączą się w straszliwym momencie. Jeden pamiętnik jest chłopca, o imieniu John. A drugi Lalkarza. Z czasów, kiedy mnie jeszcze w tym domu nie było. Oba są już chyba kompletne. A ja mam dziwne wrażenie, że one mówią o jednej osobie. W sumie to pewność. Mały chłopiec mieszkający jednym domu z matką, ojcem i bratem. Uczy się grać na skrzypcach, w szkole poznaje nową dziewczynkę, o imieniu Jane. Najprawdopodobniej naszą Jenny. Opisany tam jest też jej wypadek samochodowy, o który chłopiec się obwinia. I w sumie pamiętnik byłby w miarę normalny, gdyby nie ostatnie strony. Słyszy strzały. Bierze z biurka ojca pistolet. Idzie bronić domu. W salonie znajduje martwego ojca i brata, a na korytarzu śmiertelnie ranną matkę, która umiera na jego oczach. Wchodzą policjanci razem z babcią i dziadkiem chłopca, który, myśląc, że to ten bandyta, strzela, raniąc jednego z policjantów. Jego babcia mówi, że chłopiec na pewno zabił rodzinę, bo to zło wcielone. Zabierają go ze sobą. I tutaj kończy się ten pamiętnik i zaczyna drugi. Teraz chłopiec już nie jest chłopcem. Jest dorosły, a od momentu, kiedy został oskarżony o zabójstwo, cały czas trzymany na przemian w celi i izolatce. Pistolet ojca miał ten sam kaliber co mordercy, a był to jedyny dowód. Pewnego dnia udaje mu się uciec. Potajemnie wraca do domu i zamyka w piwnicy swoich dziadków, którzy pozbyli się go tylko po to, żeby stać się właścicielami dworu. Oni nie walczą o wolność, a on postanawia nauczyć ludzi szanować ją. Podając się za swojego krewnego, otrzymuje w spadku dom, który remontuje i ogradza. Nad grobem matki przysięga zemstę i zaczyna pierwszy akt. Porywa pięćdziesięciu ludzi, z czego tylko trzech zostaje przy życiu. Isami „Ten” Nakamura, Ryan Force i Matt Stable. Po pewnym czasie rozpoczyna drugi akt, ten, w którym właśni gramy. Pozostało tylko dać Jenny to do przeczytania. Jestem ciekawa, jak zareaguje? Jeśli chcę się tego dowiedzieć, to znam tylko jeden sposób na to, jak to zrobić... Iść do niej. Po prostu. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się. Ubrałam czerwoną sukienkę na ramiączkach z szerokim, czarnym paskiem. Włosy spięłam w kok, ale jakieś kosmyki i tak spadły mi na twarz. Odgarnęłam je i ubrałam baleriny. Wzięłam w rękę pamiętniki i poszłam do kuchni. Wzięłam kartkę z drzwi, Jenny niech czyta, a ja w międzyczasie przejdę próby. Weszłam do środka. Blondynka siedziała przy stole i kroiła marchewkę, pewnie do jakiejś sałatki. Nie zwracała na mnie uwagi, była pogrążona we własnych myślach. Korzystając z tego, przeszłam próbę i tak kilka razy. Koniec gry na dzisiaj, teraz można spokojnie porozmawiać. Stanęłam przed Jenn i odchrząknęłam znacząco. Ale to i tak nic nie dało.

-Cześć Jenny!-krzyknęłam jej nad głową.

Podskoczyła na krześle i spojrzała się na mnie ze zdziwieniem i złością.

-Zawału mam przez ciebie dostać, Anabel?!-spytała, chyba trochę na mnie zdenerwowana.

-Byłaś tak zamyślona, że nawet jak dom by zburzyli, to byś się nie skapnęła -odparłam na to, uśmiechając się.

Ona również się uśmiechnęła. Oparłam się o krawędź stołu.

-Słuchaj, mam dla ciebie lekturę do przeczytania.-powiedziałam po chwili- Masz i czytaj. A potem powiesz mi co wiesz.

Moja koleżanka wytarła ręce w ręcznik i chwyciła pierwszą z ksiąg. W miarę czytania, jej twarz spochmurniała. Gdy doszła do końca, podwinęła nogi pod siebie, a po jej policzku spłynęła łza. Wzięła drugi pamiętnik i zaczęła czytać. Teraz smutek zamienił się w zdziwienie. Zamknęła księgę i uporczywie wpatrywała się w okładkę. Kojarzyła fakty. Zauważyłam, jak narasta w niej gniew, ale nie wiedziałam, czym jest on spowodowany. Nagle do kuchni wszedł Jim i Jack. No to pięknie... teraz się dopiero zacznie. Jim podszedł do mnie i pochylił się nad moim uchem.

-To nie są te książki o których myślę?-spytał szeptem, licząc na negatywną odpowiedź.

Ja tylko się uśmiechnęłam. Może wyjść ciekawie, zwłaszcza, że Szczurek o niczym nie wie. Nagle Jenn wstała i spojrzała się w stronę kamery.

-I po co nas tu więzisz, co? To coś pomoże twojej rodzinie?! Życia tym co robisz, raczej im nie przywrócisz!-krzyczała, podpierając rękoma boki- Pewnie w grobie się przewracają, jak to widzą! Co?! Panie Lalkarzu?! A może Johnie?!

Takiego czegoś to bym się po niej w życiu nie spodziewała. Zawsze spokojna i opanowana Jenny, nadarła się na Lalkarza tak, jak nawet Jack jeszcze się na niego nie nadarł. Chłopacy patrzyli w napięciu to na nią, to na kamerę.

-Powiedz jeszcze tylko słowo, a obiecuję, że gorzko tego pożałujesz!!!-ryknął na nią Lalkarz.

-Bo co mi zrobisz? Zabijesz?! Nie dość już tych ofiar?!-odparła mu na to.

-A może i nawet!!!-krzyknął.

Jenny zrobiła zawiedzioną minę. Kolejna łza spłynęła po jej policzku. Pochyliła głowę. Najwidoczniej nie chciała już patrzeć w kamerę.

-I gdzie jest ten John, którego znałam...? Ten, który był zawsze był dla wszystkich miły... Ten, który zawsze mnie rozśmieszał, jak wracaliśmy ze szkoły... Któremu było żal nawet muchę zabić...-szeptała przez łzy, przypominając sobie co chwilę nowe wydarzenia z przeszłości- Gdzie jest mój przyjaciel...?

Jej wzrok znowu padł na kamerę. Wzrok pełen żalu i smutku. Podeszłam do niej i ją przytuliłam.

-Johna nie ma i nigdy nie będzie!-wrzasnął nagle Lalkarz- John był małym, bezbronnym chłopcem, któremu zniszczyliście życie!!! Zabiliście rodzinę, zabraliście wszystko, co miał!!! Ale przez lata, które spędził samotnie, w izolatce nieco go zmieniły... Już nie ma Johna... Jestem ja! 

~~***~~

A więc... JEEEEEEEEEEEEJ! ;D
Komentarz! ""^.^""  <---- taki mega zaciesz xD

Ten rozdział znów dedykuję Korze :*
Za to, że ciągle komentuje mojego bloga, a ja z radości normalnie tańczę :D 
<a tańczyć to ja nie umiem XD>




Oraz wszystkim, którzy tworzą "największe czasopismo dla graczy w Polsce" czyli 
                   CD-ACTION :D

Oraz tym, dzięki którym w poprzednim numerze tegoż czasopisma, w kody do gier wkradł się błąd, dzięki czemu w numerze, który dziś kupiłam <tani nie był - 15,99 - ale jak zobaczyłam, ile kosztują te gry to taki szok :OOO >   zamiast dwóch gier były cztery :D

Wielkie Wam dzięki :D <ale mój komp i tak ich nie wczytuje :'( >

Mój komp - czyli laptop Lenovo Y530 przeżył już lata swojej świetności i się zezłomił xD
Ale póki co nie stać mnie na nowego, a opowiadanie na bloga mam <na wszelki wypadek> skopiowane na telefonie, mp4, pendrive i wstawione na dysk google :D

Więc taki numer jak ten, kiedy usunęłam ponad 30 stron, już się nie powtórzy i nie będę musiała nadrabiać takich zaległości, co skutkowało tym, że przez 2 miesiące, jak nie więcej, nie było mnie na blogu :(

I teraz, mimo zbliżającego się roku szkolnego, nie zamierzam zawieszać bloga, ani też rzadziej dodawać wpisów, po prostu mam 20 stron do przodu już napisane i to musi mi jakoś do pierwszego długiego weekendu starczyć :D
Ale choćbym miała pisać w nocy, nie zrobię tego błędu, przez który mój blog niemal stracił <i tak znikomą liczbę> czytelników :( 

I jeśli ktoś kiedyś by się nudził i przypadkiem miałby gg to 
48510951
to jest mój numer i piszcie do mnie <nawet jak jestem niedostępna, zawsze odpiszę XD>  :D
<Koro, mam nadzieję, że przypadkiem masz gg ^.^>

A więc... 
Udanych ostatnich dni wakacji! :D

Amy Berry




niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział XIII - "Proroczy sen"

~~*** tydzień później ***~~

-To jest frustrujące. Mimo tego, że wciąż się staramy, to w sumie nic się nie dzieje. Mamy ułożone puzzle. Kuchnię. W skrytce był klucz. Otworzyliśmy już jeden z zamków w drzwiach. Ale co z tego? Przecież tam jest dziesięć zamków. A pokoi? Dziewięć! Czyli co, on ma ten ostatni klucz? O ile zdobycie tych dziewięciu jest jeszcze jako tako możliwe, to ostatniego?! - krzyczał Jack, chodząc w kółko po pokoju.

-Chcesz wpaść do piwnicy, zrobić ścieżkę w podłodze czy bawisz się w karuzelę? - spytałam ironicznie.

On tylko spojrzał się na mnie wściekle. Dobra, ostatnio panuje tutaj nieco napięta atmosfera, ale zabijanie wzrokiem to chyba lekka przesada. Ale lepsze to, niż kłótnie, które i tak wiecznie prowadzimy. A wszystko było tak pięknie... Teraz jest okropnie. Nie dość, że Lalkarz się na wszystkich drze, albo ironizuje, to przechodzenie prób to teraz istne piekło. On tak bardzo lubi patrzeć na to, jak cierpią inni? Taką przyjemność mu to sprawia?!

-Macie zamiar siedzieć w tym pokoju aż do śmierci, czy wreszcie raczycie ruszyć swoje szanowne tyłki i coś robić?! - ryknął na nas Lalkarz.

-Grzeczniej nie można?! - odpyskował mu Jack.

-Przepraszam panie Jacku?! Może wreszcie zechciałby pan coś zrobić?! - przedrzeźniał go – Wy naprawdę robicie wszystko, żeby sobie życie skomplikować!

-A co mamy robić?! Grać, aż padniemy z wycieńczenia?! W sumie to na jedno wyjdzie. Albo sami poumieramy, albo ty nas zabijesz – skwitował Szczurek.

-Akurat ciebie bym nie żałował! Zamknij się już, co?! - krzyknął Lalkarz.

-Dobra, starczy! - powiedziałam wstając z fotela – Oboje się zamknijcie! I wszyscy będą zadowoleni!

-Nie pyskuj gówniaro! - nadarł się na mnie.

-Ja ciebie nie przezywam, więc ty mnie też nie musisz – odparłam, starając się zachować spokój.

Odpowiedziała mi cisza. Wreszcie. Już myślałam, że się nie doczekam. W sumie, to oni mogliby się kłócić wiecznie. Czy by się waliło, paliło, albo cokolwiek innego, oni by się cały czas domawiali. Ale tego, że kogoś może boleć głowa, to już nie przewidują. No bo po co? Ehh... Jeśli ta atmosfera się w końcu nie poprawi to wszyscy chyba wykończymy się z nerwów.

~~*** dwa tygodnie później ***~~

Wbiegłam do pokoju, rzucając się na łóżko. Oczy same mi się zamykały. Ostatkiem sił chwyciłam swój pamiętnik. Znalazłam pióro i otworzyłam go w miejscu, gdzie ostatnio zaczęłam pisać. Drżącym ruchem położyłam je na kartce. Ale zmęczenie dało za wygraną. Obraz zamazał mi się przed oczami. Zobaczyłam jakieś światełko. Robiło się coraz większe. Aż nagle zniknęło. Po chwili z ciemności zaczęły wyłaniać się kontury jakiegoś domu. Skądś go znałam. Te okna, te ściany... Poczułam dym. Gwałtownie się obróciłam. Wszystko skąpane było w ogniu. Jego języki pięły się po drzewach. Otaczały cały dom. Łamane gałęzie z hukiem spadały na ziemię, kryjąc się pod warstwą popiołu. Musiałam uciekać. Do domu. Czułam przed nim jakiś dziwny lęk. Próbowałam wejść, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Desperacko waliłam w nie pięściami. Ogień był coraz bliżej. Nagle wrota otworzyły się, a ja wpadłam na podłogę. Z trudem podniosłam się i rozejrzałam. Zewsząd patrzyli na mnie jakby ludzie. Malowane twarze, jak takie chińskie laleczki. Dopiero teraz zauważyłam, że wiszą na sznurkach, które znikają gdzieś pod sufitem. Takie ludzkie marionetki. Ostrożnie przechodziłam między nimi, próbując znaleźć jakieś pomieszczenie bez nich. Wielkie drzwi. Otworzyłam je. Na środku stał jakiś człowiek. Czarny kaptur zakrywał jego twarz. Długi płaszcz falował lekko, jakby wiał wiatr. Pochylił głowę i podniósł ręce. Nagle do pokoju weszły dwie marionetki. Każdy ruch jego dłoni odpowiadał ruchom ich ciała. Kukiełki powoli podeszły do mnie. Postać uśmiechnęła się delikatnie, chociaż nie była to oznaka radości. Taki psychopatyczny uśmiech. Jej ruchy były takie, hmmm... jakby grała na skrzypcach. Marionetki podeszły do mnie jeszcze bliżej. Coś błysnęło mi w oczy. Dopiero teraz zobaczyłam, co mają w dłoniach. Sztylety... Błagalnie spojrzałam się na człowieka, który nimi sterował. Podniósł głowę. Widziałam tylko światło, które odbijało się od jego oczu. Nagle uniósł ręce do góry i luźno skierował je ku ziemi. Kukły runęły na podłogę. On podszedł do nich i wyjął jednej z nich nóż. Przysunęłam się do drzwi,...których nie było. Przepaść. A ja stałam nad jej krawędzią. Zniknął dom, pokój, lalki. Ale on został. Ciągle zbliżał się do mnie. Nie miałam dokąd uciekać. Czułam jego wzrok na sobie. Mimo, że stał naprzeciwko mnie, nie widziałam jego twarzy. Chwycił mocniej rękojeść i zakrył sobie nim kawałek twarzy. A ja widziałam siebie. Kukiełka. Wisiałam na sznurkach, jak te w pokoju. Spojrzałam na swoje dłonie. Czyli tylko w odbiciu byłam marionetką. Sztylet jak gdyby rozpłynął się w powietrzu. Poczułam jego dłonie na swoich ramionach. Powietrze opływało moje ciało. Krawędź przepaści została daleko w tyle. Spadłam w ciemność. Leciałam w nicości. Nagle znowu zobaczyłam przepaść. On ciągle tam stał. Zerwał sznurki ze swoich dłoni. Osunął się na ziemię. A ja zawisłam w powietrzu. Miałam ciało niczym duch. Ze strachem podeszłam do niego. Ale leżał tam tylko czarny płaszcz, a w kapturze było coś białego. Kartka. A na niej wykaligrafowane było „Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...”

-Anabel, obudź się!-usłyszałam czyiś głos.

Dopiero teraz świadomość powróciła. Usiadłam na łóżku. Próbowałam uspokoić oddech. To był tylko sen. To był tylko sen... Tylko czemu aż taki realny...?

-Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...-wyszeptałam.

-To ja już boję się pytać co ci się śniło -zaśmiał się Jack.

Rozejrzałam się po pokoju. „Szczurek” pochylał się nade mną, uśmiechając się głupkowato. Jim stał oparty o ścianę, a Jenny siedziała na biurku. Wszyscy patrzeli się na mnie z ciekawością.

-Zgromadzenie jakieś?-spytałam się ich, ale nie czekałam na odpowiedź- Która godzina?

-Trochę po północy -odpowiedział Jim.

-No to proponuję, żebyście poszli spać, a ja muszę trochę pomyśleć, dobrze?-nie wiem czemu, ale moje słowa zabrzmiały bardziej jak rozkaz, niż prośba.


Bracia posłusznie wyszli, a Jenny zaraz za nimi. A ja wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i wpatrywałam się w czarną przestrzeń między deskami. Ale po chwili mi się znudziło. Odwróciłam się twarzą do drzwi i oparłam się o parapet. Ja do rana chyba nie usnę. Ale o co chodziło w tym śnie? Mam takie dziwne wrażenie, że już kiedyś słyszałam te słowa... Déjá vu? „Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...” Nagle mnie oświeciło. Podbiegłam do stoliczka nocnego i chwyciłam pamiętnik. Przekartkowałam strony, aż w końcu znalazłam to, czego szukałam. I już wiem kto jest autorem tych słów. Chociaż przypuszczałam, że to może być ta osoba. O nią opierał się cały sen. Ale i tak nie rozumiałam jego sensu. Położyłam się na łóżko i przykryłam kołdrą. Zmęczenie przemogło strach i w końcu usnęłam.

~~***~~

Tak... Mam nadzieję, że mi wybaczycie drobne opóźnienie, ale cóż :D
Amy nie jest grzeczną dziewczynką XD  Ale ma dar przekonywania, więc kara na komputer skończyła się szybciej niż zaczęła ^.^

Ten oto rozdzia
od kogokolwiekł dedykuję Korze :*
Nie wiem, czy jesteś nową czytelniczką, czy wchodziłaś tu już wcześniej, ale i tak witam :D

Pod tym rozdziałem również liczę na komentarze  :)
Miłych ostatnich dni wakacji! :3

Amy Berry


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

prośba :D

Hejo! A więc tak jak mówi tytuł mam dla was prośbę :D

https://www.youtube.com/watch?v=LXcGsATYQwg 

jest to filmik mojej przyjaciółki Nancy, a przyjaciół się wspiera, więc . . . 

Komentujcie! ^.^ 
Łapkujcie! ^.^
Udostępniajcie! ^.^
No wszystko :D 

A przede wszystkim oglądajcie :D

 Amy Berry

Rozdział XII - "Przeszłość

No jasne... ŁABĘDZIE!!! Przecież to są dwie dwójki! Tylko odwrotnie narysowane, z dziobami, oczami i skrzydłami. Czemu ja wcześniej na to nie wpadłam?!

-Jack, pokaż ten obraz!-krzyknęłam zdezorientowanemu koledze.

Podał mi go, a ja zaczęłam go sprawdzać centymetr po centymetrze. Rama była cała, ale materiał z tyłu był przyklejony taśmą. Oderwałam go. Kartka i zapałka. Robi się coraz dziwniej. Rozłożyłam kartkę. Tym razem było napisane normalnie.

-„W jednym momencie piekło się rozpętało, w kolejnym żniwa śmiertelne zbierało. Gdyby historia się powtórzyła, żadna dusza by nie przeżyła.”-zacytowałam.

-No to teraz Sherlocku powiedz o co w tym chodzi -odparł Jack z ironią i znudzeniem.

-Pożar -odpowiedział za mnie Jim.

-Ale w poprzedniej zagadce było, że wszystko się w jednym skryło, nie?-spytała Jenn- A teraz, że nikt nie przeżył.

-Żadna dusza by nie przeżyła, ale ciało mogło. Ten, który przeżył, w pewnym sensie stracił swoją duszę. Zginęli mu wszyscy, a on jeden nie.

-Czyli to o to chodzi... A kolejna wskazówka gdzie? W kominie?-przedrzeźniał mnie Jack.

-No prawie. W piecu. Chyba -odpowiedziałam mu na to.

Wszyscy skierowaliśmy się do piwnicy. Jak kondukt żałobny. Bracia od razu zaczęli ostukiwać piec. A ja z Jenny usiadłyśmy na podłodze. Trochę im to zajmie czasu.

-Jestem ciekawa, kto pierwszy z nich znajdzie skrytkę-powiedziałam szeptem- Jeśli Jack, to będzie tańczył z radości, a jeśli Jim, to się znowu pokłócą i trzeba będzie ich godzić.

Ona tylko się zaśmiała. Nagle rozległ się triumfalny okrzyk zwycięstwa, a za chwilę bólu. Jack oczywiście rozciął sobie rękę o kawałek blachy. A Jim tylko spojrzał się na niego z politowaniem. Ale bynajmniej mieliśmy wskazówkę. I nie tylko. Wycinki z gazet i stare drzewo genealogiczne.

-Słuchajcie tego!-krzyknął Jack- „Gdy opętaniec niewinny się stanie, a człowiek zwyczajny psychopatą zostanie... Historia niewielkie kręgi zatacza, a zło zawsze w to samo miejsce powraca.”

-Dobra, teraz to nawet ja nic nie rozumiem. Wychodzi na to, że ten pożar, to było podpalenie, a skazali za niego niewinnego, a ten zły pozostał na wolności?-spytałam, nawet nie licząc na odpowiedź- Ale ta końcówka... Ej, zaraz, to jest inny styl pisma! Tego nie pisał Lalkarz. Ten początek... Końcówka była inna, widzicie? Kartka jest porwana, a tu jest doklejona nowa!

-Masz rację -odpowiedział Jim- Tylko mi się wydaje, czy ta osoba to ostatnie zdanie napisała tak, jakby wiedziała, że coś się stanie?

-Myślisz o zemście?-podsumował to Jack- Ale artykuł o wiele ciekawszy. „Dom znanego arystokraty w płomieniach”. Orginalny nagłówek, nie?

Wyrwałam mu gazetę z rąk. A on zrobił oburzoną minę.

-„W domu lorda Medlocka rozpętało się piekło. Zginęli prawie wszyscy. Przy życiu został jedynie jego starszy syn, który jest podejrzany o podpalenie willi. Za swoje czyny odpowie przed sądem.”-przeczytałam.

-No to wszystko zaczyna nam się układać w jedną całość...-stwierdził Jim- Czytaj dalej.

-„Syn lorda Medlocka uciekł z więzienia”-wykrzyczał Jack, odbierając mi gazety.

-Pokaż to!-nagle mnie oświeciło.

Odzyskałam zadrukowane kartki. I od razu sprawdziłam datę. Rok po roku. No to go długo w tym więzieniu nie zatrzymali. Ale to wydarzyło się prawie sto pięćdziesiąt lat temu. Po co nam to? Po jaką cholerę nam wiedzieć, co się wydarzyło kiedyś tutaj, zanim wybudowano ten dom? Tylko jedna osoba mogła dać mi odpowiedź na to pytanie. Jak ją zmusić, żeby nam coś powiedziała? Bo przecież nie poprosić. Mój wzrok powędrował w stronę kamery.

-Po co nam to dajesz?-spytałam kamerę.

Nic. Cisza. Wiedziałam, że nie odpowie. Ale nie mogę się poddać. Za dużo już wiedziałam.

-Mógłbyś łaskawie odpowiedzieć?!-ponowiłam próbę, jednak tym razem bardziej stanowczo.

Odpowiedział mi cichy śmiech.

-A jak myślisz moje drogie Pióro, po co daje się wskazówki?-zapytał drwiąco.

Tak, nadszedł czas na improwizację. Bo to jedyny sposób, żeby się czegoś od niego dowiedzieć. Od Lalkarza... na co ja liczę? Że mi wszystko powie? Ale może chociaż coś, pod wpływem emocji. Nie zaszkodzi spróbować.

-„Gdy opętaniec niewinny się stanie, a człowiek zwyczajny psychopatą zostanie... Historia niewielkie kręgi zatacza, a zło zawsze w to samo miejsce powraca.”. Więc kto jest winny?-powiedziałam z udawaną ciekawością.

Wiedziałam, że będzie wolał przemilczeć to pytanie.

-Tylko co musiało się wydarzyć, że człowiek został psychopatą? Co Ciebie zmieniło i kto powinien tu grać zamiast nas?-kontynuowałam.

-Przestaniesz wreszcie?!-krzyknął wściekle.

-Tylko kiedy ten psychopata zrozumie, że nim nie jest?-ostatnie pytanie.

-Dość!!!-wrzasnął.

-Ja tylko staram się Ci pomóc...-wyszeptałam.

-Nie!!! Zostaw mnie w spokoju! Jestem tym, kim jestem. Ludzie zrobili ze mnie potwora, niech teraz cierpią!!! Nie chce twojej litości!!! Nie chce niczyjej litości!!!-krzyczał jak opętany, wiedziałam, że strasznie to wszystko przeżywa.

Nawet nie wiedział, ile dał mi wskazówek. Ale już starczy. Nie wiem czemu, ale dziwnie się teraz czułam. Naprawdę chcę mu pomóc? Tak. Od zawsze pomagałam każdemu. Taki charakter. Jemu też pomogę. Skierowałam się w stronę drzwi.

-Ofiary zapomniane ciągle wracają, innych przed przeklętym losem ostrzegają. Lecz ludzie odważni swój świat budują na ruinach pogorzelczych. Przeklętych i piekielnych. Śmierć o swoje ciągle upominać się będzie, a tych co ominie skaże na wieczne cierpienie. Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...

W oczach stanęły mi łzy... Mówił to z takim dziwnym spokojem, prawie szeptem. Zaznaczając każde słowo. Jakby właśnie go dotyczyło. Pochyliłam głowę. Usłyszałam pstryknięcie. Wyłączył mikrofon. Wybiegłam z piwnicy, trzaskając drzwiami. Weszłam do salonu. Podeszłam do okna. Padał deszcz. Patrzałam na krople spływające po szybie. Jak moje łzy... Ach, czemu ja zawsze się tak czuję, gdy nie uda mi się komuś pomóc. Zawiodłam na całej linii. Co z tego, że mnie tu porwał. On nie jest psychopatą. Chociaż sam w to uwierzył. W głowie ciągle pojawiały się te dwa ostatnie zdania. Tego, że jako jedyny przeżył jakąś tragedię, byłam pewna w stu procentach. Co on musi przeżywać...? „Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...” Nagle do pokoju weszła Jenny. A za nią chłopacy. Dyskretnie obtarłam łzy i uśmiechnęłam się do nich.

-To co teraz robimy?-spytała Jenn.

-Ja idę do siebie, a wy róbcie co chcecie -powiedział Jack, wychodząc z pokoju.

-A może poszukamy reszty figurek?-zaproponował Jim.


Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Teraz bynajmniej wiem o czym. No cóż. Do roboty.

~~***~~

A więc... Wiem, że długo mnie nie było xD
Ale... napisałam na zapas i obiecuję, od teraz opowiadanie będzie ciekawsze :D A taką bynajmniej mam nadzieję :)

Wiem, strasznie zaniedbuję oba blogi, na które teraz i tak prawie nikt nie wchodzi xD
no bo co się dziwić, jak ja nic nie piszę :)
dlatego znowu się mobilizuję XD

następny rozdział wstawię, jak pod tym będzie chociaż jeden komentarz :D
więc im szybciej skomentujecie, tym szybciej wstawię rozdział xD
umówmy się, że tak - w ciągu 24 godzin wstawię nowy rozdział, jak pod tym pojawi się jakiś komentarz :D
mam napięty harmonogram jak na wakacje, cięgle objeżdżam po lekarzach i wgl ;)

a więc do następnego wpisu ^^

Amy Berry