niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział XIII - "Proroczy sen"

~~*** tydzień później ***~~

-To jest frustrujące. Mimo tego, że wciąż się staramy, to w sumie nic się nie dzieje. Mamy ułożone puzzle. Kuchnię. W skrytce był klucz. Otworzyliśmy już jeden z zamków w drzwiach. Ale co z tego? Przecież tam jest dziesięć zamków. A pokoi? Dziewięć! Czyli co, on ma ten ostatni klucz? O ile zdobycie tych dziewięciu jest jeszcze jako tako możliwe, to ostatniego?! - krzyczał Jack, chodząc w kółko po pokoju.

-Chcesz wpaść do piwnicy, zrobić ścieżkę w podłodze czy bawisz się w karuzelę? - spytałam ironicznie.

On tylko spojrzał się na mnie wściekle. Dobra, ostatnio panuje tutaj nieco napięta atmosfera, ale zabijanie wzrokiem to chyba lekka przesada. Ale lepsze to, niż kłótnie, które i tak wiecznie prowadzimy. A wszystko było tak pięknie... Teraz jest okropnie. Nie dość, że Lalkarz się na wszystkich drze, albo ironizuje, to przechodzenie prób to teraz istne piekło. On tak bardzo lubi patrzeć na to, jak cierpią inni? Taką przyjemność mu to sprawia?!

-Macie zamiar siedzieć w tym pokoju aż do śmierci, czy wreszcie raczycie ruszyć swoje szanowne tyłki i coś robić?! - ryknął na nas Lalkarz.

-Grzeczniej nie można?! - odpyskował mu Jack.

-Przepraszam panie Jacku?! Może wreszcie zechciałby pan coś zrobić?! - przedrzeźniał go – Wy naprawdę robicie wszystko, żeby sobie życie skomplikować!

-A co mamy robić?! Grać, aż padniemy z wycieńczenia?! W sumie to na jedno wyjdzie. Albo sami poumieramy, albo ty nas zabijesz – skwitował Szczurek.

-Akurat ciebie bym nie żałował! Zamknij się już, co?! - krzyknął Lalkarz.

-Dobra, starczy! - powiedziałam wstając z fotela – Oboje się zamknijcie! I wszyscy będą zadowoleni!

-Nie pyskuj gówniaro! - nadarł się na mnie.

-Ja ciebie nie przezywam, więc ty mnie też nie musisz – odparłam, starając się zachować spokój.

Odpowiedziała mi cisza. Wreszcie. Już myślałam, że się nie doczekam. W sumie, to oni mogliby się kłócić wiecznie. Czy by się waliło, paliło, albo cokolwiek innego, oni by się cały czas domawiali. Ale tego, że kogoś może boleć głowa, to już nie przewidują. No bo po co? Ehh... Jeśli ta atmosfera się w końcu nie poprawi to wszyscy chyba wykończymy się z nerwów.

~~*** dwa tygodnie później ***~~

Wbiegłam do pokoju, rzucając się na łóżko. Oczy same mi się zamykały. Ostatkiem sił chwyciłam swój pamiętnik. Znalazłam pióro i otworzyłam go w miejscu, gdzie ostatnio zaczęłam pisać. Drżącym ruchem położyłam je na kartce. Ale zmęczenie dało za wygraną. Obraz zamazał mi się przed oczami. Zobaczyłam jakieś światełko. Robiło się coraz większe. Aż nagle zniknęło. Po chwili z ciemności zaczęły wyłaniać się kontury jakiegoś domu. Skądś go znałam. Te okna, te ściany... Poczułam dym. Gwałtownie się obróciłam. Wszystko skąpane było w ogniu. Jego języki pięły się po drzewach. Otaczały cały dom. Łamane gałęzie z hukiem spadały na ziemię, kryjąc się pod warstwą popiołu. Musiałam uciekać. Do domu. Czułam przed nim jakiś dziwny lęk. Próbowałam wejść, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Desperacko waliłam w nie pięściami. Ogień był coraz bliżej. Nagle wrota otworzyły się, a ja wpadłam na podłogę. Z trudem podniosłam się i rozejrzałam. Zewsząd patrzyli na mnie jakby ludzie. Malowane twarze, jak takie chińskie laleczki. Dopiero teraz zauważyłam, że wiszą na sznurkach, które znikają gdzieś pod sufitem. Takie ludzkie marionetki. Ostrożnie przechodziłam między nimi, próbując znaleźć jakieś pomieszczenie bez nich. Wielkie drzwi. Otworzyłam je. Na środku stał jakiś człowiek. Czarny kaptur zakrywał jego twarz. Długi płaszcz falował lekko, jakby wiał wiatr. Pochylił głowę i podniósł ręce. Nagle do pokoju weszły dwie marionetki. Każdy ruch jego dłoni odpowiadał ruchom ich ciała. Kukiełki powoli podeszły do mnie. Postać uśmiechnęła się delikatnie, chociaż nie była to oznaka radości. Taki psychopatyczny uśmiech. Jej ruchy były takie, hmmm... jakby grała na skrzypcach. Marionetki podeszły do mnie jeszcze bliżej. Coś błysnęło mi w oczy. Dopiero teraz zobaczyłam, co mają w dłoniach. Sztylety... Błagalnie spojrzałam się na człowieka, który nimi sterował. Podniósł głowę. Widziałam tylko światło, które odbijało się od jego oczu. Nagle uniósł ręce do góry i luźno skierował je ku ziemi. Kukły runęły na podłogę. On podszedł do nich i wyjął jednej z nich nóż. Przysunęłam się do drzwi,...których nie było. Przepaść. A ja stałam nad jej krawędzią. Zniknął dom, pokój, lalki. Ale on został. Ciągle zbliżał się do mnie. Nie miałam dokąd uciekać. Czułam jego wzrok na sobie. Mimo, że stał naprzeciwko mnie, nie widziałam jego twarzy. Chwycił mocniej rękojeść i zakrył sobie nim kawałek twarzy. A ja widziałam siebie. Kukiełka. Wisiałam na sznurkach, jak te w pokoju. Spojrzałam na swoje dłonie. Czyli tylko w odbiciu byłam marionetką. Sztylet jak gdyby rozpłynął się w powietrzu. Poczułam jego dłonie na swoich ramionach. Powietrze opływało moje ciało. Krawędź przepaści została daleko w tyle. Spadłam w ciemność. Leciałam w nicości. Nagle znowu zobaczyłam przepaść. On ciągle tam stał. Zerwał sznurki ze swoich dłoni. Osunął się na ziemię. A ja zawisłam w powietrzu. Miałam ciało niczym duch. Ze strachem podeszłam do niego. Ale leżał tam tylko czarny płaszcz, a w kapturze było coś białego. Kartka. A na niej wykaligrafowane było „Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...”

-Anabel, obudź się!-usłyszałam czyiś głos.

Dopiero teraz świadomość powróciła. Usiadłam na łóżku. Próbowałam uspokoić oddech. To był tylko sen. To był tylko sen... Tylko czemu aż taki realny...?

-Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...-wyszeptałam.

-To ja już boję się pytać co ci się śniło -zaśmiał się Jack.

Rozejrzałam się po pokoju. „Szczurek” pochylał się nade mną, uśmiechając się głupkowato. Jim stał oparty o ścianę, a Jenny siedziała na biurku. Wszyscy patrzeli się na mnie z ciekawością.

-Zgromadzenie jakieś?-spytałam się ich, ale nie czekałam na odpowiedź- Która godzina?

-Trochę po północy -odpowiedział Jim.

-No to proponuję, żebyście poszli spać, a ja muszę trochę pomyśleć, dobrze?-nie wiem czemu, ale moje słowa zabrzmiały bardziej jak rozkaz, niż prośba.


Bracia posłusznie wyszli, a Jenny zaraz za nimi. A ja wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i wpatrywałam się w czarną przestrzeń między deskami. Ale po chwili mi się znudziło. Odwróciłam się twarzą do drzwi i oparłam się o parapet. Ja do rana chyba nie usnę. Ale o co chodziło w tym śnie? Mam takie dziwne wrażenie, że już kiedyś słyszałam te słowa... Déjá vu? „Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...” Nagle mnie oświeciło. Podbiegłam do stoliczka nocnego i chwyciłam pamiętnik. Przekartkowałam strony, aż w końcu znalazłam to, czego szukałam. I już wiem kto jest autorem tych słów. Chociaż przypuszczałam, że to może być ta osoba. O nią opierał się cały sen. Ale i tak nie rozumiałam jego sensu. Położyłam się na łóżko i przykryłam kołdrą. Zmęczenie przemogło strach i w końcu usnęłam.

~~***~~

Tak... Mam nadzieję, że mi wybaczycie drobne opóźnienie, ale cóż :D
Amy nie jest grzeczną dziewczynką XD  Ale ma dar przekonywania, więc kara na komputer skończyła się szybciej niż zaczęła ^.^

Ten oto rozdzia
od kogokolwiekł dedykuję Korze :*
Nie wiem, czy jesteś nową czytelniczką, czy wchodziłaś tu już wcześniej, ale i tak witam :D

Pod tym rozdziałem również liczę na komentarze  :)
Miłych ostatnich dni wakacji! :3

Amy Berry


1 komentarz:

  1. Po pierwsze bardzo dziękuję za dedykację czuję się zaszczycona :)
    Po drugie już od dawna czytam twojego bloga ale, za bardzo nie miałam czasu aby go komentować, za co bardzo przepraszam ;)
    Po trzecie rozdział suuuupppper, szczególnie podobał mi się sen Anabel, był taki realistyczny, naprawdę świetny. No cóż piszesz tak dobrze, że nie mam tu nic do gadania.
    Spróbuj mi tylko nie dodać kolejnego rozdziału bo obiecuje ci, że tego pożałujesz!
    Pozdrawiam i życzę duuuuuużżżżo weny :D

    OdpowiedzUsuń