~~***
tydzień później ***~~
-To
jest frustrujące. Mimo tego, że wciąż się staramy, to w sumie
nic się nie dzieje. Mamy ułożone puzzle. Kuchnię. W skrytce był
klucz. Otworzyliśmy już jeden z zamków w drzwiach. Ale co z tego?
Przecież tam jest dziesięć zamków. A pokoi? Dziewięć! Czyli co,
on ma ten ostatni klucz? O ile zdobycie tych dziewięciu jest jeszcze
jako tako możliwe, to ostatniego?! - krzyczał Jack, chodząc w
kółko po pokoju.
-Chcesz
wpaść do piwnicy, zrobić ścieżkę w podłodze czy bawisz się w
karuzelę? - spytałam ironicznie.
On
tylko spojrzał się na mnie wściekle. Dobra, ostatnio panuje tutaj
nieco napięta atmosfera, ale zabijanie wzrokiem to chyba lekka
przesada. Ale lepsze to, niż kłótnie, które i tak wiecznie
prowadzimy. A wszystko było tak pięknie... Teraz jest okropnie. Nie
dość, że Lalkarz się na wszystkich drze, albo ironizuje, to
przechodzenie prób to teraz istne piekło. On tak bardzo lubi
patrzeć na to, jak cierpią inni? Taką przyjemność mu to
sprawia?!
-Macie
zamiar siedzieć w tym pokoju aż do śmierci, czy wreszcie raczycie
ruszyć swoje szanowne tyłki i coś robić?! - ryknął na nas
Lalkarz.
-Grzeczniej
nie można?! - odpyskował mu Jack.
-Przepraszam
panie Jacku?! Może wreszcie zechciałby pan coś zrobić?! -
przedrzeźniał go – Wy naprawdę robicie wszystko, żeby sobie
życie skomplikować!
-A
co mamy robić?! Grać, aż padniemy z wycieńczenia?! W sumie to na
jedno wyjdzie. Albo sami poumieramy, albo ty nas zabijesz –
skwitował Szczurek.
-Akurat
ciebie bym nie żałował! Zamknij się już, co?! - krzyknął
Lalkarz.
-Dobra,
starczy! - powiedziałam wstając z fotela – Oboje się zamknijcie!
I wszyscy będą zadowoleni!
-Nie
pyskuj gówniaro! - nadarł się na mnie.
-Ja
ciebie nie przezywam, więc ty mnie też nie musisz – odparłam,
starając się zachować spokój.
Odpowiedziała
mi cisza. Wreszcie. Już myślałam, że się nie doczekam. W sumie,
to oni mogliby się kłócić wiecznie. Czy by się waliło, paliło,
albo cokolwiek innego, oni by się cały czas domawiali. Ale tego, że
kogoś może boleć głowa, to już nie przewidują. No bo po co?
Ehh... Jeśli ta atmosfera się w końcu nie poprawi to wszyscy chyba
wykończymy się z nerwów.
~~***
dwa tygodnie później ***~~
Wbiegłam
do pokoju, rzucając się na łóżko. Oczy same mi się zamykały.
Ostatkiem sił chwyciłam swój pamiętnik. Znalazłam pióro i
otworzyłam go w miejscu, gdzie ostatnio zaczęłam pisać. Drżącym
ruchem położyłam je na kartce. Ale zmęczenie dało za wygraną.
Obraz zamazał mi się przed oczami. Zobaczyłam jakieś światełko.
Robiło się coraz większe. Aż nagle zniknęło. Po chwili z
ciemności zaczęły wyłaniać się kontury jakiegoś domu. Skądś
go znałam. Te okna, te ściany... Poczułam dym. Gwałtownie się
obróciłam. Wszystko skąpane było w ogniu. Jego języki pięły
się po drzewach. Otaczały cały dom. Łamane gałęzie z hukiem
spadały na ziemię, kryjąc się pod warstwą popiołu. Musiałam
uciekać. Do domu. Czułam przed nim jakiś dziwny lęk. Próbowałam
wejść, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Desperacko waliłam w
nie pięściami. Ogień był coraz bliżej. Nagle wrota otworzyły
się, a ja wpadłam na podłogę. Z trudem podniosłam się i
rozejrzałam. Zewsząd patrzyli na mnie jakby ludzie. Malowane
twarze, jak takie chińskie laleczki. Dopiero teraz zauważyłam, że
wiszą na sznurkach, które znikają gdzieś pod sufitem. Takie
ludzkie marionetki. Ostrożnie przechodziłam między nimi, próbując
znaleźć jakieś pomieszczenie bez nich. Wielkie drzwi. Otworzyłam
je. Na środku stał jakiś człowiek. Czarny kaptur zakrywał jego
twarz. Długi płaszcz falował lekko, jakby wiał wiatr. Pochylił
głowę i podniósł ręce. Nagle do pokoju weszły dwie marionetki.
Każdy ruch jego dłoni odpowiadał ruchom ich ciała. Kukiełki
powoli podeszły do mnie. Postać uśmiechnęła się delikatnie,
chociaż nie była to oznaka radości. Taki psychopatyczny uśmiech.
Jej ruchy były takie, hmmm... jakby grała na skrzypcach. Marionetki
podeszły do mnie jeszcze bliżej. Coś błysnęło mi w oczy.
Dopiero teraz zobaczyłam, co mają w dłoniach. Sztylety...
Błagalnie spojrzałam się na człowieka, który nimi sterował.
Podniósł głowę. Widziałam tylko światło, które odbijało się
od jego oczu. Nagle uniósł ręce do góry i luźno skierował je ku
ziemi. Kukły runęły na podłogę. On podszedł do nich i wyjął
jednej z nich nóż. Przysunęłam się do drzwi,...których nie
było. Przepaść. A ja stałam nad jej krawędzią. Zniknął dom,
pokój, lalki. Ale on został. Ciągle zbliżał się do mnie. Nie
miałam dokąd uciekać. Czułam jego wzrok na sobie. Mimo, że stał
naprzeciwko mnie, nie widziałam jego twarzy. Chwycił mocniej
rękojeść i zakrył sobie nim kawałek twarzy. A ja widziałam
siebie. Kukiełka. Wisiałam na sznurkach, jak te w pokoju.
Spojrzałam na swoje dłonie. Czyli tylko w odbiciu byłam
marionetką. Sztylet jak gdyby rozpłynął się w powietrzu.
Poczułam jego dłonie na swoich ramionach. Powietrze opływało moje
ciało. Krawędź przepaści została daleko w tyle. Spadłam w
ciemność. Leciałam w nicości. Nagle znowu zobaczyłam przepaść.
On ciągle tam stał. Zerwał sznurki ze swoich dłoni. Osunął się
na ziemię. A ja zawisłam w powietrzu. Miałam ciało niczym duch.
Ze strachem podeszłam do niego. Ale leżał tam tylko czarny
płaszcz, a w kapturze było coś białego. Kartka. A na niej
wykaligrafowane było „Niczym marionetki na sznurkach losu,
przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...”
-Anabel,
obudź się!-usłyszałam czyiś głos.
Dopiero
teraz świadomość powróciła. Usiadłam na łóżku. Próbowałam
uspokoić oddech. To był tylko sen. To był tylko sen... Tylko czemu
aż taki realny...?
-Niczym
marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych
siebie...-wyszeptałam.
-To
ja już boję się pytać co ci się śniło -zaśmiał się Jack.
Rozejrzałam
się po pokoju. „Szczurek” pochylał się nade mną, uśmiechając
się głupkowato. Jim stał oparty o ścianę, a Jenny siedziała na
biurku. Wszyscy patrzeli się na mnie z ciekawością.
-Zgromadzenie
jakieś?-spytałam się ich, ale nie czekałam na odpowiedź- Która
godzina?
-Trochę
po północy -odpowiedział Jim.
-No
to proponuję, żebyście poszli spać, a ja muszę trochę pomyśleć,
dobrze?-nie wiem czemu, ale moje słowa zabrzmiały bardziej jak
rozkaz, niż prośba.
Bracia
posłusznie wyszli, a Jenny zaraz za nimi. A ja wstałam z łóżka.
Podeszłam do okna i wpatrywałam się w czarną przestrzeń między
deskami. Ale po chwili mi się znudziło. Odwróciłam się twarzą
do drzwi i oparłam się o parapet. Ja do rana chyba nie usnę. Ale o
co chodziło w tym śnie? Mam takie dziwne wrażenie, że już kiedyś
słyszałam te słowa... Déjá vu? „Niczym marionetki na sznurkach
losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...” Nagle mnie
oświeciło. Podbiegłam do stoliczka nocnego i chwyciłam pamiętnik.
Przekartkowałam strony, aż w końcu znalazłam to, czego szukałam.
I już wiem kto jest autorem tych słów. Chociaż przypuszczałam,
że to może być ta osoba. O nią opierał się cały sen. Ale i tak
nie rozumiałam jego sensu. Położyłam się na łóżko i
przykryłam kołdrą. Zmęczenie przemogło strach i w końcu
usnęłam.
~~***~~
Tak...
Mam nadzieję, że mi wybaczycie drobne opóźnienie, ale cóż :D
Amy
nie jest grzeczną dziewczynką XD Ale ma dar przekonywania,
więc kara na komputer skończyła się szybciej niż zaczęła ^.^
Ten
oto rozdzia
od
kogokolwiekł dedykuję Korze :*
Nie
wiem, czy jesteś nową czytelniczką, czy wchodziłaś tu już
wcześniej, ale i tak witam :D
Pod
tym rozdziałem również liczę na komentarze :)
Miłych
ostatnich dni wakacji! :3
Amy
Berry
Po pierwsze bardzo dziękuję za dedykację czuję się zaszczycona :)
OdpowiedzUsuńPo drugie już od dawna czytam twojego bloga ale, za bardzo nie miałam czasu aby go komentować, za co bardzo przepraszam ;)
Po trzecie rozdział suuuupppper, szczególnie podobał mi się sen Anabel, był taki realistyczny, naprawdę świetny. No cóż piszesz tak dobrze, że nie mam tu nic do gadania.
Spróbuj mi tylko nie dodać kolejnego rozdziału bo obiecuje ci, że tego pożałujesz!
Pozdrawiam i życzę duuuuuużżżżo weny :D