poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział XII - "Przeszłość

No jasne... ŁABĘDZIE!!! Przecież to są dwie dwójki! Tylko odwrotnie narysowane, z dziobami, oczami i skrzydłami. Czemu ja wcześniej na to nie wpadłam?!

-Jack, pokaż ten obraz!-krzyknęłam zdezorientowanemu koledze.

Podał mi go, a ja zaczęłam go sprawdzać centymetr po centymetrze. Rama była cała, ale materiał z tyłu był przyklejony taśmą. Oderwałam go. Kartka i zapałka. Robi się coraz dziwniej. Rozłożyłam kartkę. Tym razem było napisane normalnie.

-„W jednym momencie piekło się rozpętało, w kolejnym żniwa śmiertelne zbierało. Gdyby historia się powtórzyła, żadna dusza by nie przeżyła.”-zacytowałam.

-No to teraz Sherlocku powiedz o co w tym chodzi -odparł Jack z ironią i znudzeniem.

-Pożar -odpowiedział za mnie Jim.

-Ale w poprzedniej zagadce było, że wszystko się w jednym skryło, nie?-spytała Jenn- A teraz, że nikt nie przeżył.

-Żadna dusza by nie przeżyła, ale ciało mogło. Ten, który przeżył, w pewnym sensie stracił swoją duszę. Zginęli mu wszyscy, a on jeden nie.

-Czyli to o to chodzi... A kolejna wskazówka gdzie? W kominie?-przedrzeźniał mnie Jack.

-No prawie. W piecu. Chyba -odpowiedziałam mu na to.

Wszyscy skierowaliśmy się do piwnicy. Jak kondukt żałobny. Bracia od razu zaczęli ostukiwać piec. A ja z Jenny usiadłyśmy na podłodze. Trochę im to zajmie czasu.

-Jestem ciekawa, kto pierwszy z nich znajdzie skrytkę-powiedziałam szeptem- Jeśli Jack, to będzie tańczył z radości, a jeśli Jim, to się znowu pokłócą i trzeba będzie ich godzić.

Ona tylko się zaśmiała. Nagle rozległ się triumfalny okrzyk zwycięstwa, a za chwilę bólu. Jack oczywiście rozciął sobie rękę o kawałek blachy. A Jim tylko spojrzał się na niego z politowaniem. Ale bynajmniej mieliśmy wskazówkę. I nie tylko. Wycinki z gazet i stare drzewo genealogiczne.

-Słuchajcie tego!-krzyknął Jack- „Gdy opętaniec niewinny się stanie, a człowiek zwyczajny psychopatą zostanie... Historia niewielkie kręgi zatacza, a zło zawsze w to samo miejsce powraca.”

-Dobra, teraz to nawet ja nic nie rozumiem. Wychodzi na to, że ten pożar, to było podpalenie, a skazali za niego niewinnego, a ten zły pozostał na wolności?-spytałam, nawet nie licząc na odpowiedź- Ale ta końcówka... Ej, zaraz, to jest inny styl pisma! Tego nie pisał Lalkarz. Ten początek... Końcówka była inna, widzicie? Kartka jest porwana, a tu jest doklejona nowa!

-Masz rację -odpowiedział Jim- Tylko mi się wydaje, czy ta osoba to ostatnie zdanie napisała tak, jakby wiedziała, że coś się stanie?

-Myślisz o zemście?-podsumował to Jack- Ale artykuł o wiele ciekawszy. „Dom znanego arystokraty w płomieniach”. Orginalny nagłówek, nie?

Wyrwałam mu gazetę z rąk. A on zrobił oburzoną minę.

-„W domu lorda Medlocka rozpętało się piekło. Zginęli prawie wszyscy. Przy życiu został jedynie jego starszy syn, który jest podejrzany o podpalenie willi. Za swoje czyny odpowie przed sądem.”-przeczytałam.

-No to wszystko zaczyna nam się układać w jedną całość...-stwierdził Jim- Czytaj dalej.

-„Syn lorda Medlocka uciekł z więzienia”-wykrzyczał Jack, odbierając mi gazety.

-Pokaż to!-nagle mnie oświeciło.

Odzyskałam zadrukowane kartki. I od razu sprawdziłam datę. Rok po roku. No to go długo w tym więzieniu nie zatrzymali. Ale to wydarzyło się prawie sto pięćdziesiąt lat temu. Po co nam to? Po jaką cholerę nam wiedzieć, co się wydarzyło kiedyś tutaj, zanim wybudowano ten dom? Tylko jedna osoba mogła dać mi odpowiedź na to pytanie. Jak ją zmusić, żeby nam coś powiedziała? Bo przecież nie poprosić. Mój wzrok powędrował w stronę kamery.

-Po co nam to dajesz?-spytałam kamerę.

Nic. Cisza. Wiedziałam, że nie odpowie. Ale nie mogę się poddać. Za dużo już wiedziałam.

-Mógłbyś łaskawie odpowiedzieć?!-ponowiłam próbę, jednak tym razem bardziej stanowczo.

Odpowiedział mi cichy śmiech.

-A jak myślisz moje drogie Pióro, po co daje się wskazówki?-zapytał drwiąco.

Tak, nadszedł czas na improwizację. Bo to jedyny sposób, żeby się czegoś od niego dowiedzieć. Od Lalkarza... na co ja liczę? Że mi wszystko powie? Ale może chociaż coś, pod wpływem emocji. Nie zaszkodzi spróbować.

-„Gdy opętaniec niewinny się stanie, a człowiek zwyczajny psychopatą zostanie... Historia niewielkie kręgi zatacza, a zło zawsze w to samo miejsce powraca.”. Więc kto jest winny?-powiedziałam z udawaną ciekawością.

Wiedziałam, że będzie wolał przemilczeć to pytanie.

-Tylko co musiało się wydarzyć, że człowiek został psychopatą? Co Ciebie zmieniło i kto powinien tu grać zamiast nas?-kontynuowałam.

-Przestaniesz wreszcie?!-krzyknął wściekle.

-Tylko kiedy ten psychopata zrozumie, że nim nie jest?-ostatnie pytanie.

-Dość!!!-wrzasnął.

-Ja tylko staram się Ci pomóc...-wyszeptałam.

-Nie!!! Zostaw mnie w spokoju! Jestem tym, kim jestem. Ludzie zrobili ze mnie potwora, niech teraz cierpią!!! Nie chce twojej litości!!! Nie chce niczyjej litości!!!-krzyczał jak opętany, wiedziałam, że strasznie to wszystko przeżywa.

Nawet nie wiedział, ile dał mi wskazówek. Ale już starczy. Nie wiem czemu, ale dziwnie się teraz czułam. Naprawdę chcę mu pomóc? Tak. Od zawsze pomagałam każdemu. Taki charakter. Jemu też pomogę. Skierowałam się w stronę drzwi.

-Ofiary zapomniane ciągle wracają, innych przed przeklętym losem ostrzegają. Lecz ludzie odważni swój świat budują na ruinach pogorzelczych. Przeklętych i piekielnych. Śmierć o swoje ciągle upominać się będzie, a tych co ominie skaże na wieczne cierpienie. Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...

W oczach stanęły mi łzy... Mówił to z takim dziwnym spokojem, prawie szeptem. Zaznaczając każde słowo. Jakby właśnie go dotyczyło. Pochyliłam głowę. Usłyszałam pstryknięcie. Wyłączył mikrofon. Wybiegłam z piwnicy, trzaskając drzwiami. Weszłam do salonu. Podeszłam do okna. Padał deszcz. Patrzałam na krople spływające po szybie. Jak moje łzy... Ach, czemu ja zawsze się tak czuję, gdy nie uda mi się komuś pomóc. Zawiodłam na całej linii. Co z tego, że mnie tu porwał. On nie jest psychopatą. Chociaż sam w to uwierzył. W głowie ciągle pojawiały się te dwa ostatnie zdania. Tego, że jako jedyny przeżył jakąś tragedię, byłam pewna w stu procentach. Co on musi przeżywać...? „Niczym marionetki na sznurkach losu, przeznaczenie rzuci w otchłań samych siebie...” Nagle do pokoju weszła Jenny. A za nią chłopacy. Dyskretnie obtarłam łzy i uśmiechnęłam się do nich.

-To co teraz robimy?-spytała Jenn.

-Ja idę do siebie, a wy róbcie co chcecie -powiedział Jack, wychodząc z pokoju.

-A może poszukamy reszty figurek?-zaproponował Jim.


Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Teraz bynajmniej wiem o czym. No cóż. Do roboty.

~~***~~

A więc... Wiem, że długo mnie nie było xD
Ale... napisałam na zapas i obiecuję, od teraz opowiadanie będzie ciekawsze :D A taką bynajmniej mam nadzieję :)

Wiem, strasznie zaniedbuję oba blogi, na które teraz i tak prawie nikt nie wchodzi xD
no bo co się dziwić, jak ja nic nie piszę :)
dlatego znowu się mobilizuję XD

następny rozdział wstawię, jak pod tym będzie chociaż jeden komentarz :D
więc im szybciej skomentujecie, tym szybciej wstawię rozdział xD
umówmy się, że tak - w ciągu 24 godzin wstawię nowy rozdział, jak pod tym pojawi się jakiś komentarz :D
mam napięty harmonogram jak na wakacje, cięgle objeżdżam po lekarzach i wgl ;)

a więc do następnego wpisu ^^

Amy Berry


1 komentarz: