Obudziłam
się chyba dość wcześnie, gdyż w pokoju panował półmrok. Nie
chciało mi się wstawać. Nic mi się dzisiaj nie chciało.
Monotonia dnia codziennego. Grać, przerwa, grać, spać. I jak to
nie ma się znudzić? Czy chociaż jedna rzecz nie może ruszyć z
miejsca? Nie wiem. I co ja mam robić o tej porze. Śpiąca nie
jestem wcale. Może sobie coś przeczytam? Nawet dobry pomysł.
Wstałam z łóżka i po cichu wymknęłam się do biblioteki. No bo
przecież nie odczuwam jakiejś dziwnej potrzeby, żeby wszystkich
pobudzić. Ostrożnie otworzyłam wielkie drzwi. I szczerze mówiąc,
nawet trochę się zdziwiłam widząc o tej porze kogoś, ślęczącego
nad jakimiś mało zrozumiałymi dla mnie szkicami, fragmentami gazet
i innymi papierami. Ale jeszcze mniej normalne było to, że siedział
tam nikt inny jak Bill, którego znałam głównie od strony jego
nałogów, którymi były papierosy i alkohol. Nie za bardzo
wyobrażałam go sobie siedzącego nad ranem nad jakimiś schematami.
-Nie
śpisz? - parsknął, najprawdopodobniej do mnie, a po tonie głosu
stwierdziłam, że, jak zawsze, trzeźwy nie jest.
-Nie.
Co ty tu robisz? - spytałam, siadając naprzeciwko niego.
-Coś...
nie twój interes – mruknął arogancko, czym mnie nieco
zdenerwował.
Przyjrzałam
się temu, co leżało na stole. Między jego mało czytelnymi
zapiskami znalazłam również zdjęcia kilku miejsc i ludzi, ślady
opon, odciski palców. Wyglądało to tak, jakby ktoś rozsypał akta
jakiejś sprawy na stoliku. Wzięłam zdjęcia w ręce i zaczęłam
je przeglądać, każdemu się uważnie przyglądając. Wśród nich
było zdjęcie Ryana i Alice, takiej mało ciekawej kobiety, która
uważała Lalkarza za „Nauczyciela” co było co najmniej dziwne.
Na kolejnym zdjęciu była kobieta, która, sugerując się podpisem
na drugiej stronie, nazywała się Emily Romanowska. Mężczyzna z
małym, czarnym wąsem, wyglądający jak jakiś zagraniczny aktor,
był na kolejnym zdjęciu. Black Z. Nie kojarzyłam tego nazwiska.
Następna była Quinn S, jej również nie znałam. Stable M. To
nazwisko kojarzę. U Ryana... Tak, u Ryana na strychu było napisane
na jednej z walających się po ziemi kartek. Może to jego chce
zabić? Było by ciekawie. Teraz zdjęcia zmieniły wielkość.
Zamiast malutkich, były duże. Jakiś dom, szpital, cmentarz,
podwórze. Odłożyłam je na stolik, po chwili orientując się, że
przez ten cały czas Bill mi się przyglądał.
-Znasz
ich? - zapytał po chwili.
-Niektórych.
Są podejrzanymi w jakiejś sprawie, tak? - bardziej stwierdziłam,
niż zapytałam.
-Masz
– mruknął, dając mi kopertę, z której wystawały kolejne
zdjęcia. Te były w gorszym stanie. Na pierwszym był jakiś
pokój... korytarz. Plama krwi pod schodami, której pozostałości
są na dywaniku do dziś, reszta jednak została zmyta. Dziury po
kulach w ścianie, a także zdjęcie pistoletu. Kolejne zdjęcia były
o wiele starsze. Przedstawiały dom, a raczej jego ruiny.
Gdzieniegdzie płonął ogień. Więc wykonano je po pożarze.
Później były kolejne ujęcia tego domu, ukazujące ogrom
zniszczeń. I kolejna koperta. Z wykaligrafowanymi inicjałami K.E.F.
Katheline Elisa Fell. Aktorka, która, sądząc po tym, co
przeczytałam niedawno w gazecie, została zamordowana razem z
rodziną, przez najstarszego syna. Niezwykle ciekawiła mnie
zawartość koperty. Były tam jej zdjęcia, z różnych planów
filmowych, kilka z mężem i dziećmi. Bill podał mi duże zdjęcia,
które wcześniej były zapewne w tej kopercie, gdyż pierwsze
przedstawiało jednego z synów. Miał blond włosy, a na jego twarzy
był uśmiech tak szczery, że aż sama się uśmiechnęłam. Chłopak
na kolejnym zdjęciu był nieco starszy. Miał ciemne włosy i piękne
oczy. Tyle, że on, w przeciwieństwie do brata, nie raczył
fotografa uśmiechem. Ponuro patrzył się prosto w kamerę, a jego
wzrok przyprawiał o ciarki.
-Kto
to? - spytałam, nie specjalnie ukrywając swoją ciekawość.
-To?
Hmm... Zapewne słyszałaś o tej zamordowanej aktorce. To właśnie
był ten syn, który rzekomo ją zabił – mruknął – Ale tak nie
było. Chłopak niewinnie poszedł do więzienia. A teraz, przez
głupią zemstę, ma okazję załapać się na karę śmierci, bo
prawie pięćdziesiąt osób na sumieniu nie specjalnie przekona
kogokolwiek na niższą karę. Takie życie.
-A jak
ten chłopak się nazywał?
-Nie
wiesz? Ehh... Kiedyś John... - powiedział, ale mu przerwałam.
-Lalkarz?
- mruknęłam pod nosem patrząc na kamerę – To dlatego nie chcesz
nas wypuścić, tak? Nie chcesz iść na pewną śmierć.
-Na
którą, nota bene, zasłużyłeś – wtrącił Bill, ale całe
szczęście szybko się zamknął.
-Czyli
jakbyśmy cię nie wydali, byś nas wypuścił, tak? - kontynuowałam.
Usłyszałam
ciche pstryknięcie, a następnie cichy śmiech.
-Oj
ciężko będzie, czyż nie, Bill? Co byś wolał? Chronić seryjnego
morderce na czyjeś życzenie, czy zrobić to, co zrobiłeś w sumie
tak niedawno, czyli ponownie wsadzić mnie do psychiatryka, a potem
na zabicie? - spytał głosem pełnym żalu.
-Wypraszam
sobie! - krzyknął Bill, wstając z fotela i przytrzymując się
stołu, żeby nie upaść – To nie ja prowadziłem tę sprawę,
tylko mój kolega. Więc do niego mniej pretensje, nie do mnie. A
poza tym, czas naglił.
-Co
takiego?! - wtrąciłam się do dyskusji, nie ukrywając oburzenia –
Wsadziliście go niewinnie do więzienia, bo nie mieliście czasu, a
raczej nie chciało wam się szukać prawdziwego sprawcy?! Nie no,
gratulacje! Oboje jesteście siebie warci. Dobra, koniec. Mam już
tego dość. Ty – syknęłam, patrząc na Billa – pójdziesz,
pobudzisz wszystkich do salonu a ty – tym razem spojrzałam na
kamerę – przyjdziesz do nas.
-Chyba
śnisz! - parsknął Lalkarz.
-Boisz
się nas? Dobrze wiedzieć. Ale myślałam, że zależy ci na
znalezieniu prawdziwego mordercy twojej rodziny. Jak nie, to nie.
Pamiętaj, jeśli nie wykorzystasz tej okazji, możesz już jej
więcej nie mieć.
Wyszłam
z pokoju, trzaskając drzwiami. Od razu poszłam do salonu, siadając
na parapecie. Wpatrywałam się w spadające płatki śniegu.
Słyszałam na korytarzu rozmowy, między innymi narzekanie Jacka na
wczesną pobudkę. Drzwi się otworzyły, a cała gromada wsypała
się do środka. Co ciekawe, Billowi udało się nawet ściągnąć
Ryana. Ale Alice całe szczęście nie było.
-Jeśli
moglibyśmy wiedzieć, po co nas tu ściągnęłaś? - parsknął
Jack, przecierając oczy.
-Zobaczycie.
A teraz usiądźcie sobie. Najlepiej wygodnie – powiedziałam, o
dziwo spokojnie.
Minęło
kilka minut i nic. W pokoju ciągle panował półmrok, wszystko
wydawało się być szare. Jack usnął na fotelu, Jim, Jenny, Isami
i Mary siedzieli na sofie i rozmawiali. Na drugim fotelu rozsiadł
się Bill i palił fajkę, puszczając co chwilę w powietrze
kółeczka dymu. Ryan stał pod ścianą, wściekle przewiercając
mnie wzrokiem, gdyż wyciągnęłam go zbyt wcześnie z łóżka.
Nagle klamka się poruszyła. Nie. Nie wierzę. On serio przyszedł?
Wielkie drzwi powoli się otworzyły. Z mroku panującego na
korytarzu powoli wyłaniała się jakaś postać. Lalkarz. Głowę
miał pochyloną, twarz skrywając w cieniu. Nogi lekko ugięte, w
każdej chwili był gotowy do ucieczki, albo walki, cokolwiek by
wybrał. Zdawał się reagować na każdy szmer i ruch. Pewnie myśli,
że to zasadzka. I na pewno jest na nią przygotowany.
-Cieszę
się, że jednak przyszedłeś – powiedziałam, ciągle nie
wierząc, że stoi przede mną.
Nie
odpowiedział.
-Hmm...
Zazwyczaj miałeś więcej do powiedzenia – mruknęłam.
-A o
czym mam mówić?! Hmm?! Mam was przepraszać, czy błagać o
litość?!- syknął, unosząc głowę i przenikliwie patrząc mi
prosto w oczy.
Przez
moje ciało przebiegł dziwny dreszcz. W jego wzroku było coś
dziwnego. Coś jeszcze, poza bólem, który zdawał się je
wypełniać.
-John?
- spytała Jenny, unosząc się z miejsca i podchodząc do niego.
~~***~~
Tadaaaaam xd Napisałam i wstawiłam XD Chociaż było ciężko :) Ktoś urwał mi trzy klawisze, a mianowicie S, E i R :(((((
Ciężko bez nich pisać, bo chociaż opko miałam wcześniej już napisane, to to, co piszę teraz, to jedno wielkie kopiuj wklej xd Jak mi czegoś brakuje, to wklejam, ale dłuuuuuugo to trwa xd
Nie przeciągając, UDANEGO NOWEGO ROKU :D i weeeeesołego sylwestra :)
Amy "^.^"