Obudził
mnie jakiś krzyk. Od razu poderwałam się z łóżka i wybiegłam z
pokoju. Dźwięk dobiegał z kuchni. O Boże... a jeśli coś stało
się Jenny? Weszłam do pomieszczenia. Stała tam Jenn i pochylała
się nad leżącym na ziemi Jackiem. Jego głowa znajdowała się w
małej kałuży krwi. Moja przyjaciółka stała przerażona. Ale ja
wiedziałam co robić. Pobiegłam do salonu.
-Jim,
coś się stało twojemu bratu!-krzyknęłam, do śpiącego jeszcze
Firewooda- Jest nieprzytomny i krwawi. W kuchni -dodałam, widząc
jego zdezorientowaną minę.
Doktor
od razu wziął z szafy kuferek i wybiegł z pokoju, a ja za nim.
Otworzył drzwi z hukiem. Bardzo martwił się o brata. Przykucnął
przy nim. Owinął mu głowę bandażem i przesunął mu pod nosem
butelką z solami trzeźwiącymi. Gdy Jack się ocknął, wstał i
wyszedł. Tak bez podziękowania? Spojrzałyśmy się na Jima.
-Stracił
przytomność nie od utraty krwi, ale od uderzenia w głowę od
ciężarka -odparł smutny.
-Poczekajcie
chwilę -rzuciłam wychodząc.
Pobiegłam
do piwnicy. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się w poszukiwaniu
Jacka. Stał przy szafie i czegoś szukał.
-Wracasz
do salonu -zakomenderowałam.
-O
nie! Ja tu zostaje!-krzyczał, ale nie zwracałam na to uwagi.
-Do
góry ale już!-wrzasnęłam- Dopóki nie podziękujesz bratu, to nie
dam ci spokoju, a wierz mi, potrafię być bardzo natrętna.
-No
dobra, dobra. Zaraz pójdę -powiedział jak gdyby od niechcenia,
dalej szukając czegoś.
-Teraz.
Chodź!-powiedziałam.
Poszedł
za mną. Nawet nie liczyłam na to, że uda mi się go przekonać.
Ale nie lubiłam, gdy ktoś się kłócił o coś bezsensownego. Bo o
co oni mogli się pokłócić? Jakaś błahostka pewnie. Weszliśmy
do kuchni. Jack wyglądał jakby miał zapaść się pod ziemię. I
kogoś zabić. Jim patrzył na niego jakoś tak dziwnie. Ni to z
troską, ni to z współczuciem.
-Dziękuje...-wyszeptał
Jack.
Odchrząknęłam
znacząco i spojrzałam się na niego wymownie.
-Dziękuje!-krzyknął
wkurzony- Długo mam jeszcze cyrkować?!-dodał, patrząc na mnie.
-Chcesz
się godzić czy nie, to moja sprawa nie jest! Ale to, że twój brat
się o ciebie troszczy jak nikt inny, wskoczył by za tobą w ogień!
Ba, nawet życie by za ciebie oddał! A ty pokazujesz fochy jak jakiś
rozwydrzony bachor!!! Co on ci takiego zrobił, co?!
-Wysłał
mi to cholerne zaproszenie, do tej przeklętej gry!!! Gdyby nie on,
nie byłoby mnie tutaj!!!-wykrzyczał mi w twarz.
-Gdyby
nie on, to byś teraz siedział na fotelu, z jego zdjęciem w ręku i
prosił Boga, żeby ci powiedział, co się z nim dzieje!!! Ciesz
się, że masz takiego dobrego i troskliwego brata!!!-wydarłam się
na niego.
-Ciesz
się, że masz kogo przepraszać i zrób to, bo jak się zdecydujesz,
może być już za późno!!!-nawrzeszczał na nas "ktoś".
Spojrzeliśmy
się wymownie po sobie, a następnie nasz wzrok powędrował w
kierunku kamery. "Bo jak się zdecydujesz, może być za późno",
zaraz, zaraz... w jakim sensie za późno? Chodzi o śmierć?
-Przepraszam
-powiedział Jack, nieco smutnawy.
Jednak
perspektywa niepogodzenia się z bratem przed jego śmiercią, chyba
wydała mu się straszna. W każdym bądź razie bracia zaczęli
rozmawiać, a ja z Jenny wyszłyśmy z pokoju, zostawiając ich
samych. Poszłyśmy do kuchni. Blondynka wyjęła z lodówki sałatę
i zaczęła ją kroić. Wzięłam nóż z szuflady i pomogłam jej.
Wciągnęła mnie ta robota. Siedziałam cicho i myślałam. O co do
jasnej cholery mu chodziło?! Nie zdążył pogodzić się z bratem
przed śmiercią? A może... I wtedy do głowy wpadła mi myśl. Mała
jak ziarenko. Ale zapuściła korzenie w moim umyśle i choć usilnie
próbowałam się jej pozbyć, na nic się to zdało. A co, jeśli ta
myśl jest prawdziwa? Nagle do kuchni wpadł Jim. Szczęśliwy, jakby
właśnie wygrał milion dolarów. Czyli się pogodzili.
-Jack
się ze mną pogodził!-krzyknął, szczęśliwy jak nigdy.
-Myślisz,
że ciężko się tego domyślić?-odpowiedziała na to Jenn.
-Jim,
mam pytanie. Co ty rozumiesz przez "może być za
późno"?-spytałam się licząc na to, że nie potwierdzi mojej
teorii.
-No
więc, wydaje mi się, że Lalkarz miał brata, z którym nie zdążył
pogodzić się przed śmiercią. Ale nie wiem, czy to wywołałoby
takie emocje, pod których wpływem to wykrzyczał -wreszcie skończył
swoją naukową przemowę.
-Myślisz,
że...?-zaczęłam pytanie, ale Jim dokończył za mnie.
-Ktoś
go zabił.
~~***~~
Hej
wszyscy XD Dzisiaj również kilka spraw do przekazania, a więc
czas na...
OGŁOSZENIA
PARAFIAAALNEEE
Po
pierwsze.
Przeczytałam
wasze komentarze i doszłam do wniosku, że będę wstawiała dwa
razy w tygodniu. Ale nie krótsze xD Od wtorku <czyli od
kolejnego rozdziału> będą już dłuższe :D
Po
drugie.
Tak
jak obiecałam mojej koleżance... Kilka piosenek <z tych, które
mam tam u góry> ona mi wysłała, a ja <głupia>
zapomniałam jej podziękować xD A więc dziękuję ci <3
Nie wiem, czy będziesz zła, jak nie napiszę kim jesteś, czy jak
napiszę kim jesteś. A więc najwyżej napiszę w następnym
rozdziale :D
Po
trzecie.
Pamiętacie,
jak kiedyś napisałam, że nie nic nie będzie z okazji 500
wyświetleń, tylko z okazji 1000? Pisząc to, myślałam, że
to potrwa i potrwa, a tu proszę... Już jest prawie 1000 ^^ Jestem
z tego powodu strasznie szczęśliwa. Postanowiłam, że napiszę
rozdział specjalny <długi, baaardzo długi> ale świąteczny.
Nie będziecie źli, jeśli to połączę? Święta w sumie za
miesiąc niecały... Może do tego czasu uda się uzbierać 1500
wyświetleń? Było by fajnie xD
No
i to by było na tyle :D Trzymajcie się :D POZDRAWIAM =>
Amy
Berry